Ten Dom Kultury działał naprawdę imponująco i z rozmachem. Jedyny na kulturalnej pustyni głębokiej prowincji. Tym niemniej wszyscy byli bardzo przejęci wizytą kuratora. A wizytatorzy lubili tam jeździć – po nędzy innych placówek, tu jechało się jak na urlop. Wielki, jeszcze grubo przedwojenny budynek YMCA czy Bundu … Duże przeszklone sale zawsze pełne dzieci. Sale gimnastyczne z ćwiczącymi sportowcami, jakieś pląsy zespołu ludowego. W podziemiach rzęził lokalny zespół rockowy… I zaangażowani, energiczni ludzie, z pasją spełniający swoją misję. Tak, zdecydowanie to był urlop.
Pokój gościnny na poddaszu wielkiego gmaszyska… Było już późno. Prawie wszystkie zajęcia się już pokończyły. Gdzieś tam jeszcze krzyczeli karatecy a modelarze wycierali palce z kleju. Wertowałem biuletyn z szeroką gamą propozycji. Na ostatniej stronie – zajęcia na pływalni. Przy każdej kolejnej wizycie w tym przybytku zawsze miałem ochotę popływać, ale jakoś nigdy się nie udało. Może ostatecznie powstrzymywała mnie ponura historia tego miejsca? W czasie wojny oddział SS wiódł grupę więźniów. Zatrzymali się właśnie tu. I tu postanowili się ich pozbyć, ale że im się nudziło… Kazali wszystkim wejść do basenu i pływać. Wyjść mógł tylko jeden… Siedzieli całą noc na brzegu pijąc, śmiejąc się, robiąc zakłady i dopingując swoich faworytów. Plotka głosiła że kierownikiem basenu był ten ocalały. Starszy chudy i drobny facet o nieokreślonym wieku. Wszyscy pamiętali go od zawsze…
Jeszcze chwilę biłem się z myślami i własnym lenistwem. Po czym wziąłem gruby ręcznik i zszedłem do podziemi. Dochodziła północ. Nie było już nikogo. Na obiekcie pływalni świeciło się światło, pewnie ktoś zapomniał. Poczułem intensywny zapach chloru i środków czyszczących. I usłyszałem gwar…
Szum i plusk wody młóconej dziesiątkami ramion, chrapliwy śmiech i niezrozumiałe krzyki. Poczułem jak włosy stają mi dęba ale pchnąłem wahadłowe drzwi. W basenie był tylko jeden pływak ale woda wokół była tak wzburzona jakby przed chwilą przepływał tędy parowiec z Missisipi. A on pruł sprawnie i szybko jak olimpijczyk. Stałem tak na brzegu nie mogąc się zdecydować. Tymczasem pływak skończył. Wyszedł najbliższą drabinką, poznałem starego kierownika basenu. Miał czerwone od chloru oczy i drżące wargi. Gdyby nie był cały mokry; rzekłby że … płakał!
– to niesprawiedliwe… to niesprawiedliwe że to ja ocalałem… oni … nie mieli szans… – przetarł oczy, rozejrzał się czujnie i odszedł starannie podkurczając palce stóp i zwijając dłonie w pięści by ukryć błony między palcami.

Komentarze

comments